U Teściów po ślubie

z Brak komentarzy

To będzie bardzo osobisty i subiektywny wpis. Chyba takiego jeszcze na blogu nie było. Osobisty, bo z życia wzięty a subiektywny, bo opisujący moją konkretną sytuację, ale też będący – mam nadzieję – głosem w dyskusji – dyskusji o stereotypach, o matkach-bohaterkach i o zaletach ogródka przed domem.

Mieszkanie u Teściów

Słów kilka o okolicznościach

Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę chciała zamieszkać u rodziców męża, wyśmiałabym. Kto? Ja? Nigdy w życiu! Prywatność, niezależność, wolność to podstawy. 3 lata po ślubie mieszkaliśmy sami w niewielkim mieszkaniu: przez 2 lata we dwójkę, od roku – we trójkę, z naszą córeczką. Nie oddałabym tego czasu za żadne skarby – docieraliśmy się wtedy jako para i przeżywaliśmy początki rodzicielstwa. Uważam, że fajnie jest mieć w życiu taki okres. Jednak zaczęłam myśleć trochę innymi kategoriami, gdy dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży. Rok w domu z niemowlakiem wypełniony spacerami z nadzieją, że Mała zaśnie i pośpi zanim wrócę do mieszkania i czekaniem na męża, który o 18.30 dzwoni, że jest korek na Marynarskiej i będzie później, przewartościował mój świat. Gdy wyobrażałam sobie siebie w tych samych okolicznościach tylko z podwójnym wózkiem i rowerkiem na plecach, biegnącą do tego samego parku, pomyślałam, że możemy skorzystać z propozycji teściów i zamieszkać, przez jakiś czas z nimi w domu, pod Warszawą.

Za miesiąc będę miała drugą córkę. Póki co, nie żałuję tej decyzji. Nigdy też nie postrzegałam jej jako przejaw własnej słabości lub dowód na to, że sobie nie radzę. Choć wiem, że można tak na to patrzeć.

Subiektywna lista plusów i minusów

Każda sytuacja jest inna. Wiele zależy od osobowości, okoliczności i warunków, dlatego ani nie namawiam ani nie odradzam – dzielę się swoimi przemyśleniami na ten temat.

+ wielopokoleniowa rodzina

Kiedyś chyba było to bardziej powszechne i częściej spotykało się rodziny, w których pod jednym dachem żyją co najmniej 3 pokolenia. Dziś żyjemy w dobie indywidualizmu. Każdy jest odpowiedzialny za swoje życie, każdy musi radzić sobie sam, a młode dziewczyny najlepiej, żeby wychowywały przynajmniej dwoje dzieci, serwując im różnorodne i zbilansowane posiłki, pracowały zawodowo przynajmniej do 8. miesiąca ciąży a potem zdalnie na macierzyńskim, wieczorami chodziły na pilates lub jogę a i do tego karmiły piersią minimum rok. O czymś zapomniałam?

Mam wrażenie, że my często zapominamy, że poprosić o pomoc i z niej skorzystać dla własnego zdrowia i komfortu, a także dla równowagi naszych dzieci to żaden wstyd. I wiem, że nie każdy ma w pobliżu teściową, tatę, dziadka czy siostrę, na których może liczyć, ale pamiętajmy, że zdobyczami cywilizacji są także pralnie, żłobki, jedzenie z dowozem do domu czy roboty odkurzające.

Mieszkając u rodziców, dostrzegam też zalety rozwojowe dla mojej córki, wynikające z międzypokoleniowego kontaktu. Wydaje mi się, że w wieku poniemowlęcym bardzo stymulujący jest kontakt z ludźmi i mam tu na myśli nie tylko mamę, która – mimo najszczerszych chęci – ma określony zasób słów i uczy dziecko zupełnie innych rzeczy niż dziadek, który opowiada o koniach czy grabi liście w ogródku albo babcia, która podczas spaceru pokazuje dzięcioła i proponuje podwieczorek na ławce w parku. A i dla mnie wydaje się rozwojowe, gdy jeszcze przed 19 mogę porozmawiać z kimś innym niż półtoraroczniakiem 🙂

mama z wózkiem
babcia z wnuczką

+ pomoc przy dzieciach

Absolutnie bezdyskusyjny jest fakt pomocy w opiece nad córką (póki co jedną). Moja teściowa jest aktywna zawodowo, ale mimo to znajduje czas, żeby zrobić Zosi śniadanie, gdy my szykujemy się do żłobka, pomóc tacie przy kąpieli, pobawić się w sobotnie przedpołudnie, zrobić inhalacje gdy zaczyna się katarek i wiele innych. Uważam też, że sukces adaptacji w żłobku ma swoje źródło w tym, że to babcia a nie mama zaprowadza Zosię „do dzieci i cioć”.

Z pewnością obecność mamy na miejscu i jej gotowość do uczestnictwa w naszym życiu okażą się nieocenione, gdy będę w szpitalu z młodszą córką a potem w domu z noworodkiem.

+ organizacja obowiązków

Więcej osób w domu to naturalnie więcej osób do podziału obowiązków domowych. Gdy mieszkaliśmy we dwójkę z Zosią wszystkie sprawy do załatwienia w domu spoczywały na nas: gotowanie, zakupy, pranie prasowanie, odkurzanie, itp. Jeśli chciałam, żeby mąż wstąpił po pracy po pieluchy musiałam liczyć się z tym, że będzie w domu 30 min później. Każdy niemal nasz spacer z córką miał na trasie takie stałe punkty jak piekarnia, warzywniak, biedronka czy rossmann, bo zwykle coś było potrzebne. Teraz mogę liczyć, że mama ugotuje obiad, a tata rozpakuje zmywarkę a ktoś, kto będzie najszybciej wracał do domu, wstąpi po drodze do apteki. Jest po prostu trochę lżej.

+ dom to nie mieszkanie

Nasza przeprowadzka to nie tylko zamieszkanie u rodziców, ale także zamiana dwupokojowego mieszkania w Warszawie na dom z ogródkiem pod Warszawą. Po niespełna dwóch miesiącach od zmiany mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że przestrzeń robi różnicę. Długo opierałam się przed tym stwierdzeniem, bo sama wychowałam się w mieszkaniu, ale teraz należę do zwolenników mieszkania w domu. Oczywiście wszystko zależy od etapu w życiu na jakim się znajdujemy i od naszych priorytetów. Niemniej, z małymi dziećmi własne podwórko jest absolutnie nieocenione. Może to zabrzmi dziwnie, ale jednoczesne gotowanie zupy i pilnowanie małej dziewczynki w piaskownicy uważam za luksus sam w sobie. I uspokaja mnie perspektywa chodzenia z gondolą wkoło domu, gdy Zosia będzie bujała się na huśtawce lub zrywała kwiatki w ogródku. A już nie wspomnę o tym, że przy drugim dziecku odpada mi ryzyko karmienia piersią na ławce w parku.

Więcej przestrzeni do dyspozycji niweluje też problem wiecznie rozłożonych zabawek na środku dużego pokoju, ciągłego składania, rozkładania i przestawiania krzesełka do karmienia czy niemal codziennego „tańczenia” po salonie z suszarką i deską do prasowania w poszukiwania miejsca, które nie zagraża życiu dziecka. Każda mama wie, o czym mówię 🙂

Dziecko w ogródku
wycieczka rowerowa z dzieckiem
dziecko w piaskownicy

+ kontakt ze zwierzętami

Tak jak stymulujący i rozwojowy dla mojego dziecka wydaje się kontakt z innymi niż mama osobami tak podobnie jest w przypadku styku z naturą. W naszym domu u rodziców są dwa duże psy – owczarek niemiecki i stary kundelek, któremu kiedyś teść uratował życie. Staruszek wabi się Miś i – mimo tego że najchętniej leżałby w kojcu - jest absolutnym idolem mojej córki. Jesteśmy też przekonani, że pierwsze słowo (poza mamą, tatą i babą) w wydaniu Zosi to było właśnie „miś”. A od „misia” bardzo ładnie wyszły już „tatuś” i „mysz” a obecnie trenuje „mamuś”.

W domu nie mamy kotów, ale dzięki spacerom wśród domków jednorodzinnym wiem, że moja córka jest prawdziwą kociarą. Znamy już większość kotów z sąsiedztwa a Zosia przy odpowiednich domach woła „kici kici” i podbiega do ogrodzenia. Myślę sobie, że to lepsze niż liczenie samochodów.

Poza tym mamy w sąsiedztwie królika, który czasami wychodzi na dalsze spacery i zaprzyjaźnionego dzięcioła, który wpada na przegląd naszych drzew. No i szykując się do zimy, już planujemy, gdzie ulokujemy karmnik dla ptaszków.

dziecko z kotkiem
dziecko z kotkiem
dziecko z kotkiem

+ aspekt ekonomiczny

Nie ma co ukrywać, że ogromny wpływ na naszą decyzję o przeprowadzce miał aspekt ekonomiczny. Dzięki propozycji rodziców wynajęliśmy nasze mieszkanie i liczymy, że przybliży nas to do realizacji marzeń o własnym domu z ogródkiem.

Żeby nie było tak sielsko, trzeba też powiedzieć o ciemniejszych stronach i to tylko o tych, których jestem świadoma teraz – po zaledwie dwóch miesiącach.

- problemy komunikacyjne

Gdy więcej osób uczestniczy w Twoim codziennym życiu, musisz nauczyć się efektywnej komunikacji. Trzeba w jakimś stopniu synchronizować kalendarze, wymieniać się bieżącymi informacjami i ustalać priorytety, uwzględniające interesy wszystkich. W największym stopniu dotyczy to oczywiście mnie i mamy-teściowej, ale też mojego męża, a czasami teścia i mojej mamy, którzy również aktywnie uczestniczą w naszym życiu. A niekiedy pewne rzeczy – szczególnie na początku – trudno jest zakomunikować, np. odmienne zdanie na temat konieczności zakupu drugiego fotelika samochodowego albo ustalać kto kiedy i jakie robi zakupy. Wiele spraw mamy jeszcze niedogadanych, np. nasz udział w rachunkach. Zauważyłam też, że wiele niezręczności komunikacyjnych rozbija się o mojego męża: bo on czegoś nie powiedział, nie zrobił, przekręcił, czy inaczej przekazał. Ale wynika to z faktu, że ja ceduje na niego mówienie o bardziej newralgicznych kwestiach, co nie jest dobrą strategią, bo on po pierwsze, jest mężczyzną i zawsze powie coś albo zbyt bezpośrednio albo nie dokładnie tak jak chciałam a po drugie on często znajduje się między przysłowiowym młotem i kowadłem, tzn. ja chcę żeby coś było zrobione w określony sposób, mama chce inaczej a on musi zrobić jakoś tak, żebyśmy obie były zadowolone. Tak, tak, Panowie – można mu solidarnie współczuć 🙂

- mniej swobody

Niewątpliwie mieszkanie „u kogoś” wiąże się z mniejszym poczuciem swobody w domu. Co to dokładnie znaczy? A mianowicie to, że ścielę łóżko zaraz po jego opuszczeniu, staram się nie rozwieszać swojego prania w miejscach, które mogłyby komuś przeszkadzać, zbieram po sobie kubki na bieżąco, zastanawiam się dwa razy zanim zajmę łazienkę na dłuższą kąpiel, uprzedzam gdy planuje czyjąś wizytę i wiele tym podobnych spraw. Gdy jesteście sami w domu, w ogóle o tym nie myślicie.

- trochę mądrości

To chyba najbardziej wyczekany punkt – mądrość teściowej. Każdy, kto korzystał z pomocy mamy przy opiece nad dziećmi (nieważne czy swojej mamy czy mamy męża) wie, jak denerwujące są „złote rady” w stylu: powinnaś ją cieplej ubierać, smaruj jej buzię kremem, nie możesz pozwolić na takie ataki histerii, nie bierz jej w nocy do Waszego łóżka i inne typu: „nie noś, bo przyzwyczaisz”. Nie ma co myśleć inaczej – tak jest też u nas. I o ile w stosunku do własnej mamy człowiek ma więcej tolerancji albo po prostu odpowie: „dobra, daj spokój” o tyle każdą uwagę teściowej traktuje się ambicjonalnie – przynajmniej ja tak mam. Do tego mama mojego męża jest z wykształcenia psychologiem i pracuje z dziećmi i naprawdę wie o nich bardzo dużo, dlatego dodatkowo każdą radę traktuję jak śmiertelne błędy wychowawcze. Mimo że o tym nie rozmawiałyśmy bezpośrednio, wydaje mi się, że teściowa wyczuła jak to jest przeze mnie odbierane i teraz jest bardziej subtelna, ale fakt faktem – trzeba albo się przyzwyczaić i to zaakceptować albo w ogóle nie próbować mieszkania z rodzicami, bo można sobie przysporzyć niepotrzebnych nerwów.

- wszędzie autem

Przestrzeń przestrzenią, ale życie w dużym mieście ma szereg plusów. Przede wszystkim wszędzie jest bliżej i można tam dojechać komunikacją miejską. Poza miastem nie wyobrażam sobie życia bez czynnego prawa jazdy, bo przejażdżka do Warszawy transportem publicznym to prawdziwa podróż i trzeba ją zaplanować z odpowiednim wyprzedzeniem. Do tego musiałam pożegnać się z latte z dodatkowym espresso na mleku sojowym złapaną w biegu na mieście, nie mam piekarni i apteki po zjechaniu windą na dół i nie umawiam się już z koleżankami w kawiarni dla matek z dziećmi.

Zamiast podsumowania

Nie mam złotej rady, czy lepiej spróbować mieszkania po ślubie z rodzicami czy można sobie od razu odpuścić. Wiele zależy od osobowości, od okoliczności i od priorytetów. Waszych i rodziców.

Od osobowości: mam tu na myśli głównie elastyczność, skłonność do odpuszczenia i wzajemny szacunek wszystkich osób zaangażowanych we wspólne mieszkanie.

Od okoliczności: chodzi przede wszystkim o to, czy w grę wchodzi bezterminowe mieszkanie u rodziców czy macie w głowie perspektywę „pójścia na swoje” oraz o to, na jakim etapie życia aktualnie jesteście oraz na jakim etapie są Wasi rodzice.

Od priorytetów: albo inaczej od wartości. Poniekąd jest to związane z poprzednim punktem, bo rzeczy, które są dla nas ważne w życiu zmieniają się wraz z wiekiem. U nas było po prostu tak, że na naszym obecnym etapie w życiu bardziej cenimy pomoc rodziców przy wnukach niż naszą niezależność i swobodę i ważniejsza jest dla nas teraz piaskownica w ogródku niż bliskość kawiarni i centrum handlowego.

Jak jest u Was? Zamierzacie pomieszkać trochę po ślubie z rodzicami czy od razu szukacie czegoś niezależnego? A może – tak jak my – planujecie wrócić do rodziców jak pojawią się dzieci? Albo nie wyobrażacie sobie mieszkania pod jednym dachem, ale chętnie osiedlicie się w okolicy Waszych rodzinnych domów?